6 paź 2007

dzień 10 - 25.09.2007 - Chiang Mai, nocny pociąg do Bangkoku

Dzisiejszy dzień zapowiada się bardzo spokojnie. Zresztą - po wczorajszych atrakcjach należy nam się trochę spokoju ;))) Nawet Marta pozwoliła nam dziś nieco dłużej pospać....
Po śniadanku pakujemy się do autobusu. I mimo, że dziś już opuścimy ten hotel, to na razie nasze bagaże lądują w przechowalni, Okazuje się, że pojedziemy wysoko w góry i zapakowany walizami autobus mógłby mieć problemy z podjazdem. Celem porannej wyprawy jest oddalona o ok. 15 km od miasta Świątynia Wat Pra That Doi Suthep. Świątynia położona jest na szczycie góry Doi Suthep. Miejsce budowy świątyni wybrane zostało nieprzypadkowo. Otóż - w połowie XIII wieku wskazał je biały słoń - albinos, puszczony swobodnie z umocowaną na grzbiecie relikwią Buddy. Słoń szedł pod górę, w pewnym momencie upadł i wyzionął ducha. Uznano to za znak i w tym miejscu rozpoczęto budowę świątyni.
Autobus niestety nie dowozi nas na sam szczyt. W pewnym momencie wysiadamy. Dalej można windą albo schodami... Wybieramy schody... Gdybyśmy widzieli je wcześniej, wybralibyśmy windę :)))

Pokonujemy je... Na górze okazuje się, że warto było. Poza tym, że świątynia prezentuje się okazale, fajne są również widoczki jakie można obserwować z tarasu widokowego.




Widzimy też kotka, który świetnie się bawi.. Nie wiem, czy też tak świetnie bawi się jaszczurka pod jego łapką ;)))

Wewnątrz żywy mnich :) Pozwalam sobie odprawić na sobą jakieś modły i dać se przywiązać biały sznureczek na rękę. podobno mam się od tego stać lepszy.. Wystarczy ponosić to kilka dni... Myślę sobie - "niemożliwe! - jak mogę być jeszcze lepszy niż już jestem???" Ale wiecie co??? Chyba to działa :)))

Jeszcze kilka zdjęć z tej świątyni


Tak kończy się wizyta w ostatniej podczas wycieczki świątyni.... Była jeszcze możliwość fakultatywnego zwiedzenia drewnianej świątyni w okolicach Pattaya, z której nie skorzystałem....
Zjeżdżamy do Chiang Mai, do hotelu. Nasze bagaże zostają zapakowane do autobusu i ten rusza w daleką podróż - do Bangkoku. Bez nas. My tę trasę pokonamy pociągiem.
Tymczasem mamy czas wolny, który postanawiamy wykorzystać na kąpiele wodne i słoneczne w hotelowym basenie.
Tak spokojny dzień był nam potrzebny ;)))
Zaraz po 15.00 pakujemy się w pick'upy, które wiozą nas na Dworzec Kolejowy. Szybkie zakupy w Seven-Eleven: piwko, jakieś kanapki, owoce, słodycze i pakujemy się do pociągu.


Punktualnie o 16.30 ruszamy. Do przejechania mamy 770km, będziemy jechali do jutrzejszego rana. Sam pociąg to też egzotyka. Niby skansen, ale na poziomie, klimatyzowany, wygodny...

Okazuje się, że jedzenie kupiliśmy niekoniecznie potrzebnie. Po pierwsze - każdy podróżny otrzymał suchy prowiant już w pociągu: kanapki, udko kurczaka, jajko, pomarańcza, jakaś babeczka... Po drugie: w pociągu jest "WARS" serwujący zarówno na miejscu jak i w "handlu obnośnym" - jedzenie oraz napoje zimne i gorące.

około 20-tej Pan zaczyna słać łóżka

ale my jeszcze "urzędujemy":

I tak do późnej nocy.... Później spanko. Tylko trzeba sobie trochę miejsca zrobić ;)))

Okazało się rano, że całkiem wygodnie śpi się w tym pociągu, trochę tylko gorzej wyglądają warunki łazienkowe... Ale co tam... Częste mycie skraca życie ;))))

Brak komentarzy: