5 paź 2007

dzień 5 - 20.09.2007 - Kanchanaburi, Ayutthaya, Phitsanulok

Dziś znowu wstaliśmy niewyspani.. I powodem nie była już strefa czasowa a wydarzenia wczorajszego wieczoru... Bardziej zintegrowani zasiedliśmy do śniadania. Później krótka sesja zdjęciowa w hotelu:

i przed hotelem:



i ruszamy w trasę. Po drodze kolejna niespodzianka przygotowana przez Khuna (dla przypomnienia - nasz tajski przewodnik). Zatrzymujemy się na chwilę w przydrożnym "fast foodzie"... Tak tak - to pieczone szczury i przepiórki.


Generalnie w Tajlandii jada się wszystko co da się strawić, zarówno z flory jak i z fauny, więc po kilku jeszcze wizytach w innych "jadłodajniach" przestaniemy już zupełnie się dziwić że coś jest jadalne ;))).Kolejny przystanek na kawę i toaletę na stacji benzynowej. Po raz kolejny widzimy ciekawie pomalowaną ciężarówkę. Kolejna cecha tego kraju - bardzo dużo pojazdów malowanych jest w dziwne wzory. Mimo dość często padających deszczów ich samochody zawsze są czyste> Generalnie - nauczony doświadczeniami z krajów arabskich - w Tajlandii uderzyła mnie powszechna czystość - nie tylko samochodów, ale również ulic, domów, toalet, ludzi...


Jedziemy dalej. Dziś mamy w planach zwiedzianie położonej 85 km od Bangkoku na północ Ayutthaya - dawnej stolicy Syjamu, której rozkwit przypadał na lata 1350-1767. Stolica ta kojarzy się Tajom z władzą, potęgą, handlem.
Tu zwiedzamy świątynię Wat Phra coś tam, nie zapisałem nazwy, a świątyń tam jest wiele :)

spostrzeżenie - żółty człowiek wejdzie wszędzie, ale nie zawsze zejść potrafi ;)))


W Tajlandii widać bardzo dużo koloru żółtego. Dotyczy to zarówno ubrań jak i innych rzeczy - dekoracji, samochodów itd. Wynika to z szacunku, jakim Tajowie darzą swojego obecnie panującego Króla. Obecnie królem jest - od 61 lat - Rama IX (Bhumibol). Król urodził się w poniedziałek, a temu dniu przyporządkowany jest kolor żółty. W całym kraju zawsze obok ich flagi narodowej wiszą flagi królewskie - w kolorze właśnie żółtym.
W zwiedzanej właśnie świątyni żółte - poza ubraniami części zwiedzających były na przykład szarfy założone na posągi Buddy


O czystości w tym kraju już pisałem. Ludzi sprzątających widzi się na każdym kroku. Ma to - poza oczywistością, że jest po prostu czysto i schludnie - jeszcze jedno bardzo duże znaczenie - bezrobocie w tym kraju wynosi ok. 2% - nie pracują tylko Ci, którzy naprawdę nie chcą...


Przejeżdżamy kilka kilometrów i mamy kolejną świątynię, kolejny posąg Buddy ;)))

"drzewko szczęścia" - rozrastające się dzięki ofiarom zarówno modlących się tu Buddystów jak turystów:


kolejny sposób na złożenie ofiary, a jednocześnie na uzyskanie spokoju ducha to wykupienie za drobną opłatę dzbanuszka z drobnymi monetami. Dzbanek musi być "pobrany" sprzed figurki Buddy przyporządkowanej dniu tygodnia, w którym taki wierny się urodził:


Monetki te rozkłada się do innych dzbanuszków ulokowanych już w samej świątyni wokół posągu Buddy.
Mój "osobisty" Budda wygląda następująco


Dość świątyń na dzisiaj ;)))
Jedziemy na obiadek. Po drodze jeszcze trochę popodziwiamy otaczającą przyrodę. Kolory w Tajlandii to nie tylko okazałe budowle, ale przede wszystkim przyroda: kwiaty, zieleń w różnych odcieniach, kolory wody... Będzie jeszcze trochę tych kolorów, teraz tylko skromne kwiatki ;)))

Wspominałem wcześcniej o kulcie Króla. Obrazki podobne jak poniżej spotyka się na każdym kroku:

Dojeżdżamy do Phitsanulok, kwaterujemy się w hotelu Nanchao Hotel. Szybka toaleta i wieczorna atrakcja: przejażdżka rikszami, latające warzywa i kolacja na barce. Cena 600 bathów plus min. 50 bathów napiwku dla riksiarza

Po drodze zatrzymujemy się przy kolejnej jadłodajni.

Khun przekonuje nas, że wszystko jest jadalne, nawet karaluchy, larwy i inne pędraki ;)))



Znowu podjeżdżamy kawałek i zatrzymujemy się na latające warzywa.. Impreza polega na tym, że w przydrożnym barze kucharz smaży jakieś zielsko, chyba szpinak, turysta przebiera się w fartuch ochronny, wchodzi na kilkumetrowe podwyższenie i łapie pokrywą od patelni lecącą w jego kierunku potrawę... Szczerze??? Żenada.....

Jedziemy dalej. Kolacja na rzece nie najgorsza, ale nie wiem czy warta zapłaconych 600 bathów? Może warta powtórzenia jest jazda rikszami, ale na pewno nie warzywa w locie....
Wracamy do hotelu, szybki wypad do "Seven- Eleven" po piwo. 7-11 to nazwa sieci sklepów w całej Tajlandii, coś jak nasze Żabki - występują dosłownie co kilka metrów na każdej ulicy w każdym mieście... Z piwkiem wędrujemy do pokoju hotelowego - i - może w mniejszym stopniu niż wczoraj - ale znowu się integrujemy :) I tak już będzie do końca wycieczki.... Na wakacjach jednak najważniejsze jest towarzystwo.. I proszę bez niepotrzebnych skojarzeń..... :)))

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Opis rewelacyjny czekam na relacje nastepnych wypraw,takie opowieści są naprawdę inspirujące:)Pierwszy raz jak ją czytałam to zaraz potem zarezerwowaliśmy z mężem wycieczkę do Tajlandii teraz po raz drugi odświeżyliśmy wspomnienia:)Relacja napisana w tak zabawny sposób że czyta się ją z wielką przyjemnością a i dostarcza wielu informacji.Polecam napisanie pradnika podróżniczego:)