5 paź 2007

dzień 8 - 23.09.2007 - Chiang Rai, Wat Rong Khun, Chiang Mai

Po wczorajszych wrażeniach spaliśmy mocno, ale niestety ponownie krótko... Obawialiśmy się, że nic ciekawszego, niż dzień wczorajszy nas nie spotka, na szczęście znowu się myliliśmy :) Może nie dziś, ale....... :)
Ostatnia noc w Chiang Rai dobiegła końca. Przed wyjazdem postanowiłem jeszcze zrobić kilka zdjęć roślinom, które rosły na terenie ośrodka. Poniżej prezentuję niewielką część tego, co widziałem:


tuż za płotem ośrodka - pole ryżowe
i dalej zieleń (i inne kolory)




Niestety, musimy jechać.... Obsługa hotelu staje na wysokości zadania - ciepło nam się robi na sercu, gdy już z autobusu widzimy "komitet pożegnalny"

Jedziemy w kierunku południowo - wschodnim, dziś zapowiada się dużo kontaktu z rękodziełem tajskim :))). Ale na początek Khun proponuje nam kolejną niespodziankę nie przewidzianą programem wycieczki - świątynię :)
Nie jesteśmy zbyt entuzjastycznie nastawieni do chwili, zanim jej nie zobaczymy. Jest to współczesna świątynia Wat Rong Khun. Zdjęcia nie oddają blasku, jaki od niej bije, a spowodowany jest odbijaniem się w lustrzanych drobinkach słońcem.


Przed wejściem dająca do myślenia rzeźba
Wewnątrz obrazy też współczesne. Jeden z nich bardzo mnie zainteresował. "czyżby autor chciał mi coś powiedzieć?" - zastawiałem się spoglądając na mojego nowego ROLEXA ;)))

Po kolejnych dwóch godzinach jazdy zatrzymujemy się na kawę na przydrożnym parkingu. Roślinność jaką tam widzę zajmuje kolejne megabajty karty pamięci ;)))


Napisy na bambusach podobne jak u nas na ławkach... "Byłem tu" w chyba wszystkich językach świata ;)
No i czas na rękodzieło...
Zaczynamy od fabryki, w której produkuje się biżuterię - głównie z szafirów. Nie spodziewałem się aż takich środków bezpieczeństwa. Na początek poinformowani jesteśmy o zakazie fotografowania, cały zakład otoczony wysokim murem zakończonym drutem kolczastym oraz potłuczonym szkłem. Zaczynamy od sali kinowej - puszczają nam film o pozyskiwaniu szafirów i przerabianiu ich na cacka ;) Na sali rozlega się nasz aplauz, gdy okazuje się, że film jest w polskiej wersji językowej. Jesteśmy pierwszą grupą, która właśnie tę wersję zobaczyła. Po filmie wchodzimy do hali produkcyjnej - my i 16-tu ochroniarzy, a dalej to już zakupy dla chętnych oraz drink dla wszystkich. Mnie interesuje co innego - dziewczyny, które powitały nas przed budynkiem. W Tajlandii panuje opinia, że najpiękniejsze dziewczyny mieszkają na północy, a my właśnie na północy jesteśmy :))). Dziewczyny widząc moje zainteresowanie same proponują wspólną fotkę, więc ja nie potrafię im odmówić ;))))

Po fabryce szmaragdu jedziemy do fabryki parasolek.



Tu pozwalam sobie "wytatuować"na torbie od aparatu fajnego smoka za 50 bathów :)

Jeszcze jedna fabryka - jedwabiu. Zapoznawani jesteśmy z całym procesem produkcji jedwabiu - od motyla aż do apaszki

Po jedwabiu udajemy się już do hotelu w Chiang Mai - Chiangmai Grandview Hotel. W hotelu tym spędzimy dwie kolejne noce.
Dziś jeszcze jeden punkt programu - masaż tajski. Do gabinetu zawiezieni jesteśmy pickup'ami. Masaż trwa dwie godzini. W życiu nie byłem tak dokładnie wymasowany!!! Palce, nogi, pięty, plecy, ręce, uszy, włosy, kark - wszystko... Prawie wszystko ;))) jak zgodnie stwierdziliśmy - nie wiedzieliśmy o istnieniu wielu miejsc na naszych ciałach :))) Koszt masażu - 450 bathów.

Późnym wieczorem zawiezieni zostajemy na nocny targ, ale nikomu już nie w głowie zakupy... Nikomu, poza Madzią i Agą ;))) Zjadamy "lokalną kolację" w Mc Donalds i wracamy do hotelu.

2 komentarze:

rajskie wakacje pisze...

ja mam identycznego smoka ale na telefonie,fajny bajer:)super blog,az milo poczytac i powspomicac,buzia sama sie usmiecha.bylam na tej wycieczce 2 miesiace pozniej.serdecznie pozdrawiam

Anonimowy pisze...

Bardzo miłe wspomnienia, ta sama trasa w styczniu 2007 niestety do parasolek nie dojechaliśmy bo mieliśmy wypadek, dzisiaj mija rok:((( ale mimo tego do Tajlandii muszę kiedyś powrócić. Pozdrawiam:))