5 paź 2007

dzień 4 - 19.09.2007 - Damnem Saduak, rzeka Kwai, Kanchanaburi

Czwartego dnia obudziliśmy się już nieco bardziej wypoczęci. Jeszcze rzut oka na basen hotelowy w Bangkok Palace, z którego niestety nie było czasu skorzystać i ruszamy
Siadamy w autobus i po około 80 kilometrach przesiadamy się do płaskodennych łódek, które zawiozą nas kanałami na pływający targ.
Wcześniej jednak mały postój i takie oto widoki i możliwości zakupowe....

Dojeżdżamy do łódek. Widoki są zachwycające - jak zwykle zresztą ;)))




















dalej Pan biorący kąpiel ;)))

i w końcu dopływamy do targu. Targ odbywa się codziennie. Rozpoczyna się przed świtem. Kobiety w fajnych kapelutkach wystawiają swe łodzie - głównie z płodami rolnymi, rybami i kwiatami, ale również z kupą innych gadżetów, takich "pod turystów". A propos - podobnie jak nam raczej ciężko odróżnić ich od siebie, tak samo oni nie rozróżniają nas. Stąd też popularna nazwa białych turystów: "Owsianka" :)))



Co poniektórzy porobili tu zakupy, ja jakoś weny nie miałem ;) W końcu nie po to jeżdżę na wakacje, żeby komuś jakieś prezenty kupować ;))) Zresztą - Gbury nie myślą o innych ;)))

Po bazarku zapakowaliśmy się w autobus i ruszyliśmy dalej. Kolejnym celem podróży była miejscowość Kanchanaburi, co po tajsku znaczy "Szafir". Zaczęliśmy od zwiedzenia Muzeum Budowniczych Mostu na Rzece Kwai, gdzie znajdują się eksponaty z japońskiego obozu jenieckiego. Tuż obok znajduje się cmentarz jeńców poległych przy budowie kolei - w tym miejscu pochowanych jest około 7 tys. osób


Po tym mniej wesołym od pozostałych punkcie wycieczki przesiedliśmy się na tratwę z restauracją płynącą po rzece Kwai i płynąc w kierunku sławnego mostu jedliśmy obiadek.


i tak dopłynęliśmy do mostu... Nie jest to most oryginalny, pierwowzór był drewniany, niemniej właśnie ten most jest tak znany na całym świecie.

Pod mostem spokojnie moczyły się bawoły... Trochę im zazdrościliśmy, bo upał był niemiłosierny




Po moście można poruszać się na kilka sposobów.....




Tyle most.... Kolejny "gwóźdź programu" to przejażdżka koleją śmierci. O tyle ciekawa, że nie tak jak ten pociąg powyżej przejeżdża tylko przez most, ale jest to normalnie funkcjonujący pociąg, z którego poza turystami korzystają miejscowi. Nie bardzo wiem, od czego pochodzi nazwa kolejki - czy od ilości jeńców jaka zginęła przy jej budowie, czy od ilości osób które zginęły podróżując nią zanim nie wprowadzono drastycznych ograniczeń - zwłaszcza prędkości. Chyba bardziej prawdopodobna jest ta pierwsza wersja.

Pociąg był "bardzo wysokiej klasy" ';)))
WARS działał bez zarzutu

Klima również:

Bezpłatna toaleta


Pociąg porusza się między innymi po takim torowisku:



Widoki z okien niczego, niczego....


Obiad na tratwie jak i przejazd koleją śmierci był niestety płatny dodatakowo i to nie mało, bo 650 bathów. Ale warto było...

I tym sposobem zakończył się kolejny dzień. Dojechaliśmy do hotelu R.S. w Kanchanaburi Basenik całkiem miły, niestety zamiast sobie w nim popływać, ja zająłem się wysyłaniem kartek :)))


W hotelu tym spędziliśmy jedną noc, ale tu właśnie odbyła się pierwsza pokojowa imprezka integracyjna, zakończona śpiewaniem m. in. "La camisa negra", "A ja będę Twym aniołem", "Bo z dziewczynami" i wielu innych szlagierów na balkonie ;)))
Do dziś się nie przyznaliśmy przed pozostałymi kto śpiewał ;)))

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Informacja o moście jest nieścisła.
Faktycznie pierwszy most byl drewniany- bambusowy, natomiast został zastąpiony przez Japończyków (? raczej ich niewolników!) metalowo cementowym. Niektóre przęsła są oryginalne. Te kanciate (jak na zdjęciach) to nieoryginalne.

Ziemek, Bkk

mkkolsztyn pisze...

O dzięki, cenna wskazówka